sobota, 21 stycznia 2012

Szkolenie od którego się głupieje

Półtora roku temu złożyłam dokumenty na szkolenia z Lubelskiej Fundacji Rozwoju dla pracowników banków czy instytucji finansowych. Było kilka modułów, kilka tematów do wyboru. 
Na moduł z certyfikatem samodzielnego pracownika bankowego się nie załapałam, bo wymagania wyjściowe co do poziomu wiedzy przekroczyły moje możliwości. Zabrakło mi kilku punktów, co prawda niewielu, ale zabrakło. Punktów ogólnie nie przyznawali wiele, w sensie skala dla punktacji była krótka, więc wielce polec się nie dało, ale mimo wszystko jakbym miała ze 3 punkty więcej, to bym się już załapała. 
No nic, nie robię szkolenia, trudno. 
Mniej więcej pół roku po złożeniu papierów, zaprosili mnie i Łukasza na jedno szkolenie. Asertywność. To jest zawsze dobry temat! Jak powiedzieć komuś "spadaj! aby nie poczuł się dotknięty. Albo jak mu powiedzieć, że jest głupkiem i się myli, aby tego nie powiedzieć dosłownie. :) Oczywiście to jest parodia tematyki asertywności, nie mniej jednak coś w tym jest, prawda?
Szkolenie z asertywności było super fajne. Łukaszowi się super bardzo nie podobało. Bawiłam się na nim bardzo dobrze, grupa była fajna, a szkolenie ciekawe. Dzisiaj poznałam dziewczynę, która też była na takim samym szkoleniu, tylko w innym terminie i miała po nim tak samo dobre wrażenia. 
Myślałam, że skoro od wiosny zeszłego roku nic się w temacie tych szkoleń nie dzieje, to już jest to koniec mojego udziału w tym programie. A tu nagle - ni stąd ni zowąd - zadzwoniła do mnie tydzień temu jakaś pani z pytaniem czy chcę iść na szkolenie z drugiego wybranego przeze mnie tematu. Jasne, czemu nie. Zachęcona tą asertywnością, zgodziłam się chętnie.
Szkolenie było dziś, jutro drugi dzień. Umiejętność czytania dokumentów finansowych.
No i po pierwszym dniu - czyli połowie szkolenia mam taki wniosek: na ogół, aby umieć czytać w jakimś języku, to trzeba go najpierw na tyle opanować, aby go rozumieć. A kiedy próbuje się czytać w języku, którego się kompletnie nie zna, to wychodzą ciekawe rzeczy. Na pewno nie jest to jednak efekt, jaki chciało by się osiągnąć. 
Szkolenie z umiejętności czytania dokumentów finansowych okazało się szkoleniem z czytania dokumentów finansowych bez umiejętności. Ja to się czuję na nim, jakbym trafiła na kazanie chińskiego mandaryna i zapomniała zabrać tłumacza, tudzież słownika. Ogólnie łapię sens zagadnienia, ale szczególnie to się na tym nie wyznaję. Dosłownie czuję się, jakbym cofnęła się do pierwszej klasy LO, kiedy to ślęczałam nad książką do biologii, w której nagle pojawiło się stado ufoludków o dziwacznych nazwach typu: mitochondria, wakuola, rybosomy itp. A ja nie wiedziałam, co te nazwy znaczą. I wtedy zderzyłam się z tym momentem, kiedy trzeba przyjąć do wiadomości te nazwy, bo poza nazwą i wyjaśnieniem co ten element robi, nie ma już do tego obrazka więcej legendy. Do tego momentu biologia była dla mnie łatwa i zrozumiała. Ale te pierwsze lekcje w szkole średniej doprowadziły mnie do łez (a ja rzadko płaczę) i rozpaczy. Potem załapałam, że muszę po prostu uznać, że te dziwne twory mają takie imiona i muszę się z nimi zapoznać, bo inaczej jedynka murowana, nauczyłam się więc ich nazw na pamięć, nauczyłam się, za co w komórce odpowiadają i załapałam, że od tego momentu moja nauka wkracza na zupełnie inny poziom abstrakcji. Na marginesie, to biologii nauczyłam się potem bardzo świetnie i na maturze dostałam z niej 5 i 6, więc moi nowi komórkowi koledzy i ja żyliśmy ze sobą w zgodzie ever after.



Dzisiaj przekonałam się, że można osiągnąć jeszcze wyższy stopień abstrakcji i nawet się w tym odnajdywać. Szkolenie okazało się szkoleniem z umiejętności czytania bilansów spółek. No i jak ruszyliśmy z kopyta, to po pierwszej godzinie słuchania teorii w pigułce i szkolenia z tego, jak szybko i po łebkach przeczytać ustawę o księgowości - dostaliśmy zadanie przeanalizowania bilansu 2 firm  i wybrania lepszej. Ciekawe, jak to zrobić, skoro trzeba liczyć jakieś wskaźniki wg bliżej nieokreślonego wzoru. To było ciekawe. Pomimo tego, że bardo mi brakowało narzędzi do zrobienia tego zadania, to okazało się, że na czuja też się da z tego wybrnąć i to z całkiem niegłupim wynikiem. Liczyć potrafiłam jeden z 4 wskaźników, bo do pozostałych 3 nie wiedziałam, czy się bierze jakiś dochód ze sprzedaży netto, czy brutoo, EBIT, czy jakiś inny zagadkowy parametr. To czy tamto. No niestety, ja mam może skrzywienie zawodowe, ale do takiego konkretnego zadania, to potrzebuję konkretnych, precyzyjnych wskazówek. 
Ale nic to! Potem zrobiło się jeszcze lepiej!
W drugim zadaniu okazało się, że z 2 tabelek jakiś wskaźników można wyczytać takie rzeczy, że humanista mógłby książkę napisać! Można wyczytać to, czego tam nie ma!
Chciałabym to potrafić, bo to ciekawe. Niestety po 2 dniach szkolenia, to ja to zaledwie liznę. A że na odzień nie mam z tym styczności, to mi wyleci z głowy pewnie w ciągu tygodnia, wyparte przez milion innych rzeczy, które muszę zapamiętać. 
Ale szkolenie jest fajowe. Trochę mi przypomina mechanikę kwantową, swoją szczegółowością i abstrakcyjnością, więc z fascynacją słucham tego wszystkiego. A że prowadzi je zapalony specjalista, to naprawdę nie da się ponudzić. Dla równowagi przyznam, że opowieści z życia wzięte, którymi ilustruje wiedzę ogólną, na ogół rozumiem wszystkie. To jest pocieszające. No i to, że pomimo braku orientacji w temacie, jednak intuicyjnie łapię coś z tych tabelek wskaźników.

Brak komentarzy: