czwartek, 6 października 2011

A popos zapału

No właśnie, można powiedzieć tak ładnie, jak Ty Marco, że podziwiasz zapał do robienia przetworów... ale niektórzy to się zwyczajnie pukają w głowę, kiedy słyszą o tym, że je robię. :)
Justi w sobotę na babskim spotkaniu zapytała, czy pewna pani, sąsiadka innej Justyny (jest nas cała rzesza! w życiu nie znałam tylu Justyn, co teraz!) która robi przetwory z papryki co roku namiętnie, to czy ona ma jakieś życie poza tym? Bo skoro tak robi te przetwory z zacięciem, to chyba na nic więcej jej czasu nie wystarcza... Z ulgą Justi przyjęła informację, że akurat ta pani robi tylko paprykę.
A wczoraj w drodze z kina do domu, Justi zapytała mnie po co w zasadzie ja robię te przetwory? Z podtekstem, że chyba mi odbija, skoro znalazłam sobie takie zajęcie. Względnie taką rozrywkę. I naprawdę w jej pytaniu brzmiało powątpiewanie.
Ja zupełnie niechcący, ale można uznać, że w odwecie za to - przewiozłam ją przez rondo tak, że mnie huknęła w ramię i nakrzyczała na mnie, że jak się naoglądałam szalonej jazdy w "Drive" to nie znaczy, że mam tak jeździć, bo Justi chciałaby jeszcze pożyć. Chyba całe jej życie stanęło jej przed oczami, chociaż nieco zbyt pospiesznie, bo jechałam zupełnie normalnie, tyle że szybko, bo mi pomarańczowe światła strzeliły już na wjeździe na rondo.
Uznałam, że jesteśmy kwita.
A ja przetwory i tak będę robić, bo lubię. Nie lubię ich jeść, co prawda, a przynajmniej jem bardzo mało, ale robić to bym mogła na potęgę i mogłabym nawet założyć przemysł przetworowy i z tego żyć. "Kredens" tak robi, sprzedają niby to domowe przetwory, w super wysokich cenach i na pewno się im to opłaca.
Nie tylko Justi się mi dziwi. Ona i tak jest delikatna w wyrażaniu swojej dezaprobaty, miałam już lepszą akcję.
W lutym, chyba, byliśmy na szkoleniu pod hasłem asertywności. Fajne było szkolenie, darmowe, bo unijne, grupa miała z 8 czy 9 osób, pół na pół facetów i dziewczyn. Szkolenie trwało jeden łikend. Od soboty rano, do niedzielnego popołudnia, z obiadem i ciastkami i napojami w międzyczasie. I były na tym szkoleniu dwie takie panie. Starsze od nas o dekadę+ albo i więcej. Jedna pracowała w oddziale jakiegoś banku, bo generalnie to szkolenie było dla bankowców, a druga była jakimś tam managerem kontraktowym. Obie były... no ciekawymi przypadkami. Zaczęło się od tego, ze najwyraźniej uważały się za lepsze od reszty plebsu w grupie i miały jakieś wybitne ciśnienie na pokazanie się, co to znowu one nie są za cuda. I przechwalały się jedna przez drugą, na forum grupy, jakie to one mają spostrzeżenia i doświadczenia. I jakie są a stylu "ą, ę...".
Najpierw mnie to trochę drażniło, bo wszyscy inni słuchaliśmy ich z uprzejmym pobłażaniem, ale było to trochę irytujące, bo w końcu kogo obchodzą ich kompleksy i potrzeba błyszczenia w towarzystwie. Ale już pod koniec drugiego dnia w sumie wyluzowały, może poczuły się zauważone, może nawet docenione, więc drugiego dnia była już fajna atmosfera i grupa się zrównała w przekonaniu o własnej wartości. Panie wyluzowały. Zanim jednak dotarliśmy do tej równości, przy sobotnim obiedzie obie panie zeszły w rozmowie na temat przetworów. I zaczęły się popisywać swoimi nowoczesnymi przekonaniami w stylu, że one to wszystko kupują, nic nie robią, bo przy przetworach się trzeba narobić, a przecież takie to tanie, można kupić!
Słuchałam tego, wszyscy właściwie słuchali, bo siedzieliśmy wszyscy przy jednym stoliku - i pomyślałam sobie, że je zażyję. I wypaliłam głośno, ze ja robię przetwory i lubię je robić.
Strasznie to było śmieszne, bo obie panie zatchnęło na moment i nie wiedziały, co powiedzieć. Przed chwilą snuły dyskusję o tym, że robienie przetworów to głupota, a tu jakaś laska mim mówi, ze ona właśnie robi, bo lubi! Normalnie ta chwila była bezcenna. Obie nie wiedziały, jak z tego wybrnąć, aby mnie nie urazić (jeszcze bardziej) z moimi odmiennymi poglądami. W dodatku jakimiś niedzisiejszymi.
W końcu odzyskały mowę i zdolność myślenia i zaczęły jedna przez drugą kiwać głową ze zrozumieniem, trochę jak się kiwa na ludzi niespełna rozumu i mówić coś w stylu, że niektórzy lubią... i robią... no bo w końcu to czemu nie... skoro ktoś lubi... i robi...
Podobała mi się ta rozmowa. Byłam bardzo asertywna, widocznie szkolenie odnosiło skutek natychmiastowy.
Wiem, że robienie przetworów jest niedzisiejsze, ale ja nie mam parcia na bycie w zgodzie z modą i trendami i wbrew tym wszystkim luksusom i wygodnemu życiu, mi się tęskni za domem na wsi, kawałkiem ziemi, sadem, ogrodem, jakąś kozą i kurami.
Niektórzy to rozumieją. Na naszym Babskim łikendzie na Węgrzech Justi i Asia zrobiły mi fotki kur z Wyspy Małgorzaty w Budapeszcie, a całą drogę do Egeru wypatrywały mi dobrego ustronnego miejsca na chałupkę. I pokazywały kozy, tudzież krowy bez łat, które udawały kozay z daleka.
W ogóle to myślę sobie, że życie sto lat temu miało więcej sensu, niż teraz. Ale nie da się ukryć, jestem produktem swojego pokolenia i jest mi z tym dobrze, co nie przeszkadza mi chcieć mieć ogródek, urobić sobie w nim ręce po łokcie, połamać paznokcie, ale zasiać marchewkę i pietruszkę samemu. Z telefonów komórkowych nie zrezygnowałabym, podobnie jestem uzależniona od poczty mailowej i internetu, ale mimo wszystko czuję potrzebę zrównoważenia tego kawałkiem natury.
Poza tym kiedyś ludzie robili wszystkie te rzeczy, które były do czegoś potrzebne. Musieli mieć przetwory, aby w zimie jeść coś więcej niż chleb z masłem, względnie kiełbasę. Musieli zasadzić marchewkę, mieć owoce, bo ich dieta byłaby uboga. Musieli się narobić, aby mieć co jeść. A teraz idę do pracy i 8h robię jakieś abstrakcyjne rzeczy, które - myślę sobie - za następną dekadę będą już kompletnie przestarzałe i bezwartościowe. Ale taka jest moja praca i nie ma ona bardzo namacalnego skutku. Nawet płacą mi za nią wirtualnie... A kiedy narobię przetworów i narobię się przy nich, to widzę, jak stoi taka armia na stole i pięknie wygląda! Czasem imponująco. I kolorowo. I to jest bardzo namacalny dowód na to, że można mieć skutek swojej pracy na wyciągnięcie ręki. :)

1 komentarz:

marko pisze...

Konsumpcja ma swoje dobra i zla strone, coraz bardziej stajemy sie wygodni ostatecznie tez nie koniecznie dla osiagniecia takiego stanu rzeczy, czasem szalone tempo zycia w ciaglym zdobywaniu czegokolwiek staje sie tego przyczyna trudno przesadzac czy lepsze komfitury z pulki cerrefoura czy domowe z pewnoscia jesli wybierzemy te pierwsze to tym samym pozbawimy sie poznania waloru smaku tej drugiej, coraz bardziej nie smaku ale czas jest tego przyczyna