poniedziałek, 3 października 2011

Papryka w słoikach

W sobotę więc robiłam paprykę. Nie, raczej - od soboty robiłam paprykę. Jak przystało na przetwory, zajęło mi to 3 dni.
Zmotywowała mnie do tego Ewa, która papryczk robi co roku chyba i wychodzi jej przepyszna. Przyniosła mi w środę słoiczek takiej papryki zamarynowanej własnoręcznie. Mnim! O wiele lepsza niż w sklepie. Twardziutka, smaczna, w sam raz na ostrość, w sam raz na słodkość. Pomailowałyśmy chwilę w czwartek i od słowa do słowa Ewa napisała mi, jak to bardzo prosto się tą paprykę robi, że najtańsza papryka na Elizówce, co po kolei z nią potem robić w drodze do słiczka.
Ja od razu zapaliłam się do działania i postanowiłam sobie też taką zamarynować. Niewiele myśląc zarządziłam w domu robienie papryki. Nie wiedziałam tylko, że Ewa na potrzeby dyskusji mailowej troszkę sobie ten przepis uprościła. Wydawało mi się, że się dogadałyśmy, bo jeszcze potwierdziłam z nią, czy rozumiem dobrze, jak się ją robi. Paprykę postanowiłam robić do spółki z Rodzicami, na zasadzie quid pro quo. Tata kupi na Elizówce papryczkę, a ja ją zamarynuję. Nie bardzo chciałam jechać sama na Elizówkę, bo rzadko tam bywam, a giełda nie jest znowu taka mała. Tata za to jest mocno obyty w terenie i nawet do Elizówki nie ma daleko, więc uznałam, że taki podział zadań będzie sprawiedliwy. Tata bez problemu się zgodził, Mama z resztą też przystała na mój plan robienia wspólnie papryki, ale od razu mi zapowiedziała, że zrobimy to naszym rodzinnym systemem „zróbmy razem, czyli ty robisz, a ja zajmuję się czym innym”. Nie przeszkadza mi to jednak, więc wszyscy się dogadaliśmy w kilka minut.
W Sb z rana o 7.20, Tata napisał mi SMSa, że kupił paprykę. Potem się dowiedziałam, że i tak mi oszczędził, bo był na giełdzie o jakieś nieprzytomnej godzinie 6 rano albo i wcześniej i okazało się, że nie ma pomarańczowej papryki. więc musi kupić jakąś inną na jej miejsce. Jest podobno bardzo rzadko i akurat nie było. A ja sobie zażyczyłam czerwoną, żółtą i pomarańczową do marynowania. W końcu jednak sam zdecydował, ze będzie biała zamiast pomarańczowej. Super te papryki były, piękne! I tanie. W sklepach są od jakiegoś 4,50 zł za kg a tam po 3 zł.
Ja akurat chciałam odespać pieczenie placka w piątek do 1 w nocy. Twardo udawałam że śpię do 9tej, ale spaniem to to nie było, bo jak już mnie raz SMS obudził o tej godzinie co zazwyczaj już jestem obudzona, to już nie zasnęłam kamieniem, tylko przysypiałam. Wstałam w końcu, zebrałam się i pojechałam do Rodziców, tylko po to, aby na schodach usłyszeć od Mamy, że nie ma gdzie robić tej papryki u nich, bo mają akurat mały remont. Zabrałam więc paprykę i słoiki i pojechałam z nimi do siebie. Uruchomiłam przetwórstwo paprykowe na całe 2 dni. A czasu akurat na to nie miałam za wiele, bo trochę ten łikend miałam zapakowany.
W Sb więc zrobiłam jeden rzut, 6 dużych słoików. Zrobiłam zalewę, obgotowałam w niej paprykę, zalałam ją w słoikach i byłam z siebie dumna, ze tak pięknie mi ta papryka wyszła. Trochę się zdziwiłam, że w przepisie Ewy nie ma soli, ani gorczycy, ale że robiłam research po necie w poszukiwaniu przepisów z olejem, bo taką paprykę zażyczyła sobie Mama, a Ewa nie daje oleju. W każdym przepisie było trochę soli, więc trochę dałam. Jakąś łyżeczkę na 4,5 litra wody. Gorczycę wsypałam do słoika, bo od przypraw nie stronię.
Ale ta sól nie dawała mi spokoju, w końcu doszłam do wniosku, że Ewa o niej musiała zapomnieć. W ndz rano wiec napisałam do Ewy czy ona nie soli zalewy. Ewa odpisała, że owszem soli. No to już zadzwoniłam i poprosiłam, aby mi podyktowała ten przepis od nowa, bo może coś jeszcze zapomniała. No i Ewa zaczęła: „4,5 szklanki wody…”. I tu mi zaświtało! Szklanki! Aha! Szklanki! A nie litry! No to już nie miałam złudzeń, że skoślawiłam tą jedną partię papryki na pewno!
Pozostałą paprykę zrobiłam już dobrze, ale ta skiepszczona na razie tkwi w słoikach i podobno nie jest zła. Bardzo delikatna. Obawiam się tylko, aby bardzo delikatnie nie zaczęła się psuć, skoro ma takie rozwodnione proporcje zalewy. Chyba jednak ją dzisiaj zaleję na nowo dobrą zalewą.
Paprykę przerobiłam, całe 25 kg. Była czerwona, żółta i biała. Dzisiaj jeszcze zrobiłam 6 słoików z chili bo wpadłam na pomysł, że chciałabym spróbować trochę pikantnej. Wyszło mi więc 49 kobylastych słoików, takich po dużych majonezach głównie - ze zwykłą papryką i 6 z chiliową. Do podziału między rodziców i nas. :)
Dzisiaj rano w autobusie w drodze do pracy okazało się, że śmierdzę papryką w occie. Normalnie nowa jakość perfum. Moja kurtka wisiała w przedpokoju na wieszaku i przeszła tymi oparami. Nie wiem, ile będę ją wietrzyć, ale muszę się tego zapachu pozbyć jakoś, a wolałabym jej nie prać jeszcze.

1 komentarz:

marko pisze...

Czytam i mysle sobie jak jeszcze do niedawna unikalem pikantnych przypraw z papryka w roli glownej a tu masz 49 pekatych sloikow, wspomne jeszcze ze podziawiam twoj zapal i checi bo pewnie ja z lenistwa i wygodnictwa kupilbym w sklepie ja wszystko zreszta co pozniej nie zawsze wychodzi na dobre bo smaku domowego nic nie zastapi!