piątek, 9 września 2011

Korek w tubie na zjeżdżalni

Następnego dnia po weselu zapakowaliśmy manatki i pojechaliśmy do Mielca.
Naszym naprawionym samochodem. Auto wróciło po 2 tygodniach z warsztatu, gdzie super-świetny mechanik nic nie był w stanie zrobić i podrzucił je jakiemuś elektrykowi. Ten okazał się właściwym człowiekiem do tego problemu, rozebrał ponad połowę instalacji i w końcu, W KOŃCU doszedł, co było zepsute. Okazało się, że był to jakiś czujnik Halla, cokolwiek to jest. Tata mówił, że miał go w ręce i miał zamiar wymienić, ale wujek stwierdził, że to się nie psuje, więc nie może to być przyczyną. Jak widać może. Życie uwielbia udowadniać, że to, czego się nie spodziewamy właśnie nas spotka.
Mechanik skasował nas na 400PLN i oddał auto sprawne. Bardzo go lubię od tego czasu, chociaż na oczy go nie widziałam, bo samochód do warsztatu odstawił Tata.
W Mielcu byliśmy 3 dni. Jak zawsze było bardzo fajnie i szybko minęło.
Nie wiem co to jest takiego w tym mieszkaniu teściów, że zawsze mi się tam świetnie śpi. Ale co gorsza, śpi mi się tak dobrze, że z dnia na dzień kładę się coraz wcześniej (bo już mi powieki same opadają), śpię coraz dłużej i wstaję z coraz większym trudem. I przy każdym wyjeździe do Mielca jest to samo. Za to odsypiam tam wszystkie moje braki.
W Mielcu poszliśmy do Aquaparku. I przeżyłam tam jakiś horror w tubie w zjeżdżalni. Normalnie ryzykowałam tam moim życiem, a co najmniej zdrowiem, ale było to przy okazji super śmieszne.
Poszłyśmy na zjeżdżalnię we dwie z Tusią. Na taką zakrytą, krętą tubę.
Miałam zjechać pierwsza. Wskoczyłam więc do rury, pojawiło się zielone światło i zaczęłam zjeżdżać. No i po kilku metrach zaczęłam tracić prędkość, zaraz za pierwszym zakrętem stanęłam i ani rusz dalej nie mogłam zjechać. Coś mnie cały czas hamowało, chociaż do tej pory nie doszłam, co to mogło być. Możliwe, że mój wspaniały strój kąpielowy w rozmiarze 40 czy coś koło tego, ten mój nowy, wiosenny zakup. Jeszcze w nim nie zjeżdżałam na żadnej zjeżdżalni. Może ten materiał jest jakiś antypoślizgowy… Producent chciał mnie chyba zabić nim, bo nie było żadnego ostrzeżenia na metkach, że do zjeżdżalni się on nie nadaje.
W każdym razie tu czas leci, a ja tkwię w tej rurze i czuję się, jak bohaterowie w tych kreskówkach, Kiedo próbują uciec i nie mogą ruszyć z miejsca. Odpycham się rękami, ale rozpędu nie nabieram i co kawałeczek staję znów. Ani na leżąco, ani na siedząco, nic! Nie da rady zjechać.
W głowie szybko kalkulowałam, co mogę zrobić. Wrócić pod górę? Nie ma sensu, bo zaraz Tusia będzie zjeżdżać, mogę nie zdążyć się wdrapać, a już kawałek się przepchałam przez tą rurę. Odpychanie się w dół szło mi nadzwyczaj powoli. Jeszcze nigdy dotąd zjazd tubą nie trwał tak długo, nie ciągnął się wręcz! Odpychałam się najszybciej, jak mogłam, ale za kolejnym zakrętem pojawiał się następny i rura nie kończyła się. Gorączkowo zastanawiałam się, kiedy zjedzie Tusia. Światełko zielone było na czas zapewne, nie spodziewałam się na końcu tuby żadnego czujnika, czy to co w tubę wleciało już z niej wyleciało. I zastanawiałam się też, czy Tusia jak na mnie wpadnie to potłuczę i się i mnie? Da się bezszkodowo zderzyć w tubie? Machałam więc rączkami i posuwałam się mozolnie naprzód.
Nagle usłyszałam głośnie:
- łaaaaa! – i w górze tuby pojawiła się Tusia. Chwilę później usłyszałam jeszcze zdumione – O, Justynka!
I Tusia wzięła mnie gładko między kolana i wypchnęła z tuby do basenu. Muszę przyznać, że z Tusią zjazd był super. Na szczęście była na tyle przytomna, że nie walnęła we mnie nogami, bo mogłyśmy obie na tym ucierpieć. Śmiałam się z tego potem cały wieczór. Tusia i Łukasz też. Ale co ja przeżyłam w tej tubie, to było nader ciekawe. Nie polecam jednak nikomu takich doświadczeń, trochę to stresuje mimo wszystko. Strojów kąpielowych z Decathlonu też nie polecam, chociaż nie mogę twierdzić z całą stanowczością, że to stroju wina. Zamierzam jednak zrobić eksperyment i zjechać w tej tubie jeszcze raz w innym stroju i ponownie w tym z Decathlonu i zobaczyć czy Decatlonowym znów zapcham tubę… Tym razem jednak uprzedzę Tusię, aby się w razie czego spodziewała mnie na trasie góra-dół. :)

Brak komentarzy: