czwartek, 1 lipca 2010

Pozytywka

W małych miasteczkach jest takie inne życie, w porównaniu do takiego - dajmy na to - Lublina.
Ostatnio mieliśmy okazję zwiedzić Supraśl.
Inny rytm, inna specyfika życia, inne tempo, podejście... Wszystko jest inne. Intrygująco inne.
Supraśl sam w sobie w ogóle jest super intrygujący, bo są w nim budynki pozostawione przez byłych potentatów włókienniczych z Łodzi - Bucholtza i Zukera. Kiedy słuchałam "Ziemi obiecanej" Reymonta, pisał o Łodzi i jej fabrykantach. I niektórzy jeździli do Białegostoku robić interesy, bo mieli tam fabryki produkujące tekstylia na Rosję. Fabryki stały w Supraślu! Co prawda w czasie wojny zostały doszczętnie zburzone i nic po nich nie zostało, ale zostały ich domy - pałac Bucholtza i pałac Zukera i kilku innych - Jansena i Kleina. Niewiarygodne wydawało mi się to, że oni faktycznie prowadzili tam fabryki! Mieli tam posiadłości. Zazwyczaj książki są czystą fikcją, a tymczasem ta książka opisuje wiele autentycznych miejsc i osób.
Wracając do tego małego miasteczka. Kiedy ksiądz na ogłoszeniach parafialnych powiedział "w naszym mieście", to miał na myśli całe miasto, a nie tylko jedną parafię. To było dla mnie niepojęte. Jak w Lublinie ksiądz powie, że coś jest organizowane w Lublinie, to ma na myśli wycinek lublina, na przykład swoją parafię, a nie całe miasto od pierwszego do ostatniego domu. To miasto miała dwie parafie, co prawda, ale ksiądz mówił o festynie, który dotyczył wszystkich mieszkańców. Zbierali dla powodzian. Daliśmy datek, kupując za niego pyszną kiełbaskę z grila... Mniam!
W tym małym miasteczku były dwa kościoły. Jeden był post-ewangelicki, zaadoptowany na katolicki. Jeden z nich o pełnych godzinach wygrywał pozytywki z pieśniami kościelnymi. Oczywiście miasteczko było na tyle male, że było słychać tą pozytywkę w każdym jego zakątku. Niektóre te pieśni były bardzo znane i popularne, taka np. Barka, każdy to zna. Często się w kościele śpiewa i łatwo melodię rozpoznać. Ale o 21-szej grało Jezu, ufam Tobie. Mniej popularną pieśń i szczerze mówiąc to jakoś niespecjalnie mi znaną.
Ale najlepsza była jedna nastolatka. W naszym ostatnim dniu do kwatery przyjechała rodzina z Jeleniej Góry. Rany, co za wieśniaki, ale o tym osobno. Siedzieliśmy w pokoju z Łukaszem, pakując nasze manatki, kiedy na kościele pozytywka zaczęła wygrywać Jezu, ufam Tobie. Przemądrzała nastolatka szła z matko za naszym oknem komentując pozytywkę. I w pewnej chwili powiedziała:
- To chyba jakiś protestancki kościół, bo nie znam tej pieśni.
Pomijając wszystko inne, łącznie z faktem, ze sama jej nie rozpoznałam, ten komentarz wyjął mnie z kapci! Wybuchnęliśmy śmiechem, nie zwracając uwagi, że okno było otwarte.
Tak, tak dziecino. Na pewno protestancki. To był bardzo radosny akcent na nasz wyjazd, chociaż sam wyjazd został mało radośnie sprowokowany.

Brak komentarzy: