niedziela, 26 grudnia 2010

Byle do końca

Zmęczył mnie ten rok. Dosłownie mnie zmęczył. W każdej dziedzinie.
Mam tak serdecznie dość, że nie chce mi się już nic. Ani pracować, ani z nikim rozmawiać, ani nic pisać...
Właśnie jakiś koleś napisał w komentarzu na moim blogu, że "jestem w wielkim błędzie".
Dobiło mnie to. Za chwilę usunę jego komentarz, w którym reklamuje swój blog i narzuca mi, co powinnam myśleć. No szkoda bardzo.
Nawet takie drobnostki wydają mi się kamiennym ciężarem...
Jutro mam urlop. Jeden z pozostałych mi 17 dni urlopu na ten rok. We wtorek chyba pójdę do pracy tylko po to, aby złożyć wniosek urlopowy na kolejne dwa dni. W Sylwestra już mam zaklepany urlop.
A potem się zamknę w mieszkaniu i nie będę kontaktowała się ze światem. Powyłączam telefony i będę miała wszystko w nosie.
Ten rok był szitowy. Nie myślałam, że to jest możliwe, ale tak! Był jeszcze gorszy niż 2009.
Koleżanka mi pożyczyła SMSem na święta, aby kolejny rok był "niegorszy". Zaczepiste życzenia. Kolejny szitowy rok, jednym słowem. Nie, dziękuję, nie skorzystam.
Nie mam już woli walki i nie mam już chęci się produkować. Moją normę wyrobiłam na ten rok - mniej więcej w okolicy początku listopada. Normę we wszystkim - w pracowaniu, w wytrzymałości na szitowe przypadki, w znoszeniu przeciwności losu...
Teraz mam ochotę nic nie mówić, albo tylko jęczeć.
Na pocieszenie kupiłam sobie na koniec roku szczurkę. Jest śliczna, malutka i słodka. I przeziębiła się i od 2 dni kicha i jest osowiała. Ot, taka kropka nad "i" na ten rok.

1 komentarz:

Nomad pisze...

Jest takie powiedzenie, że nigdy nie jest tak źle aby gorzej nie mogło być. Z drugiej strony jak patrzymy z perspektywy lat na problemy jakie mieliśmy. Wydają się być dziś bez znaczenia.